Dzień dobry wieczór Robaki :*
Zaczynamy przygodę z Blogspotem.
Przechodźmy powoli do rzeczy...
Ten pierwszy post o wszystkim i o niczym, przypomina mi jak trudne bywają początki.
W głowie króluje pustka, a wszystkie moje złote myśli razem z kaczkami zmierzają chyba właśnie w stronę ciepłych krajów.
Dzisiejszy dzień zdecydowanie mnie rozpieszczał.
Na chwile zapomniałam o pracy, sytuacji rządowej kraju, wysokich podatkach i korkach ulicznych.
Przeżyłam go tak jak lubię najbardziej - AKTYWNIE :)
W 100% skupiłam się na sobie, synu, łapaniu garściami pogody i przyjemnościach.
Niezastąpiony jak zawsze w takich chwilach okazał się wygodny strój
Koszulka-Sinsay, Jeansy-Stradivarius
Polar-F&F
Niezastąpione w codziennym życiu konie mechaniczne dziś zamieniliśmy na ukochane dwa kółka.
Jak przedstawiają załączone obrazki,bez głupich min, wyścigów i ogólnego szaleństwa ciężko nam się obyć.
Właśnie w takich chwilach uświadamiam sobie jak cenna jest umiejętność, by choć przez chwile znów poczuć się jak dziecko :)
Olewam złowrogie spojrzenia przechodniów, przypominające, że w moim wieku coś takiego już nie przystoi :P
Dobra zabawa należy się przecież każdemu. Prawda? :)
Do roweru moje dziecko przekonać nie jest ciężko, chyba, że próba taka odbywa się po odbytej dzień wcześniej 30 km rowerowej wyprawie :)
Oooo tak wtedy rodzi się problem. Tyłek musi odpocząć, a umysł młodziana wyprzeć z pamięci tortury i katusze które zafundowała mu rodzicielka.
Przygoda taka zdarzyła nam się raz w życiu. Do zaplanowanych 10 km dołożyliśmy jeszcze 20 usilnie szukając skrótów do domu. Pedałowałam z duszą na ramieniu, modląc się w duchu by młody przeklął matkę,a nie rower. Ponarzekał, po marudził o własnych siłach do mety dotarł i mimo wszystko ani mnie ani dwóch kółek nie znienawidził.
O ile z rowerem idzie łatwo, do drugiej mojej miłości przekonać go nie mogę. Konie traktuje jak zło konieczne i na bliżej niż 2 metry nie podejdzie.
Wierząc w dewizę "nic na siłę" mam nadzieje, że niechęć do czterokopytnych mu minie i jeszcze kiedyś pogalopujemy razem siodło przy siodle.
Dziś mimo wszystko młodzian dzielnie sprawdzał się w roli nadwornego fotografa matki, powstrzymując się od jego ulubionego komentarza: "O mój Boże jak toż to śmierdzi" :)
Wizytę w stadninie trzeba było królewiczowi jakoś jednak zrewanżować :P
Łapy do tej pory bolą od naprężania cięciwy, ale zabawa z łukiem jest przednia ;) Z czystym sumieniem polecamy ją każdemu kto nie próbował.
Reszta atrakcji dnia dzisiejszego z aktywnością i zdrowym trybem życia nie miała już zbyt wiele wspólnego.
Chyba, że naukowcy właśnie odkryli zbawienny wpływ pizzy i lodów na ludzki organizm ;)
PODSUMOWUJĄC:
Uwielbiam taką jesień, moje dziecko i aktywne formy spędzania wolnego czasu. Taki dzień mimo wzmożonego ruchu i wysiłku nie tylko nie meczy, ale pomaga maksymalnie naładować nasze akumulatory.
A jak minęła Twoja niedziela? ;)
A Ty jak zwykle pięknie wyglądasz :)
OdpowiedzUsuńU mnie niedziela w połowie rodzinna, w połowie aktywna, ale obyło się bez większych grzechów :D
Dzięki kochana :*
UsuńNie ma to jak łapać komplementy za tzw. strój roboczy :*
Ciesze się, że i Twoja niedziela była udaną :)
Ale synek podobny do Ciebie!!
OdpowiedzUsuńJa po dziś dzień doszukuje się w nim fizycznego podobieństwa do mnie :P
UsuńAle jak spojrzę na charakter to wypisz wymaluj istna mamusia :P
Cóż za piękny wpis, taki inny. :) Też strzelałam z łuku, świetna sprawa.:D
OdpowiedzUsuńKociak :* Musimy zatem kiedyś razem postrzelać :*
UsuńHa! W końcu Cię znalazłam :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!